"My jeździmy każdego lata do Puerto de Mogán, na południe Gran Canarii. Już od wielu lat. To mój osobisty zakątek spokoju. Mój coroczny tydzień doładowania baterii. Jest to miejsce przytulne, niezbyt duże, idealne na urlop z dziećmi.

Od kiedy mój mąż zwariował na punkcie wędkowania na otwartym morzu, nawet mu nie przechodzi przez myśl, by wybrać inne miejsce wakacji. Teraz obnosi się tym, że jest mistrzowskim wędkarzem i nawet zapisał się do uczestnictwa w jakichś zawodach. W porcie są do wynajęcia łodzie do połowu błękitnego merlina, błękitnego tuńczyka czy może czegoś innego błękitnego, co próbował mi wyjaśnić, ale, szczerze mówiąc, i tak nic z tego nie rozumiem.

No i co z tego, że spędza długie godziny goniąc za rybami. Nawet wolę, żeby chodził z wędką przez kilka dni udając kapitana Ahaba, bo w ten sposób przynajmniej mam całkowity luz. O ile tylko zostawią mnie w spokoju bym się poświęciła książce, leżakowi przy basenie i kąpielom morskim, wszystko pójdzie dobrze. Tutaj dzieciaki zawierają nowe przyjaźnie w ciągu 5 minut. Już na drugi dzień wydawać by się mogło, że mieszkają na wyspie przez całe życie.

Miejsce to podoba mi się do tego stopnia, że chyba sama spróbuję kiedyś tego łowienia błękitnych merlinów. Choć znam tu jednego rybaka, który może się poważnie zdziwić na widok mnie z tuńczykiem większym od tych, które sam łowi..."